krzysztof-pl
 
  Kontakt
  Księga gości
  Newsy
Newsy
http://krzysztof-slupsk.pl.tl/
SOBOTA LITURGIA IV TYDZIEŃ POSTU
MATE data 26.03.2009, o 19:00 (UTC)
 Sobota czwartego tygodnia Wielkiego Postu

Panie, Boże mój, do Ciebie się uciekam,
wybaw mnie i uwolnij od wszystkich prześladowców,
zanim jak lew ktoś mnie porwie i nie rozszarpie mej duszy,
gdy zabraknie wybawcy.
Ps 7, 2-3

Święty król Dawid powiedział kiedyś, że człowiek nie może doznać bezpośrednio pomocy od Boga, gdyż On przebywa nieskończenie daleko i zbyt wysoko. Choćby człowiek uniósł i wyciągnął rękę, nie może sięgnąć Bożej pomocy, by z niej korzystać.

Nabierzmy jednak ducha i spójrzmy na Boskiego Mistrza, który modli się w ogrodzie, a poznamy prawdziwą drabinę, która łączy ziemię z niebem; poznamy, że pokora, skrucha i modlitwa sprawiają, że znika dystans, oddzielający człowieka od Boga; one sprawiają, że Bóg zniża się i schodzi aż do człowieka, a człowiek wznosi się aż do Boga, a wszystko kończy się poznaniem, umiłowaniem i posiadaniem. (...)

Posługując się tymi środkami, zyskasz łaskawość Boga, przemienisz Jego sprawiedliwość w miłosną łaskawość i otrzymasz od Niego to wszystko, czego pragniesz: przebaczenie grzechów, łaskę zwycięstwa nad wszystkimi nieprzyjaciółmi, świętość i wieczne zbawienie. (Ep. III, s. 95-96)

 

POLECAM
KS data 22.03.2009, o 17:35 (UTC)
 Pośród ludzkiej słabości

Gustaw Herling-Grudziński wyraził podziw dla papieskiego świadectwa w swoim profetycznym opowiadaniu „Jubileusz, Rok święty”. Kończy się ono obrazem papieża ukrzyżowanego przez swoją słabość i chorobę. Podjęcie krzyża stanowiło zatem niejako ukoronowanie całego wyjątkowego pontyfikatu Jana Pawła II. Cierpienie było w nim obecne od dawna, a do najbardziej przejmujących jego znaków należały rany od kul wystrzelonych przez zamachowca na Placu Świętego Piotra 13 maja 1983 roku.
Papież ukrzyżowany
Mężne znoszenie choroby postępującego wieku nabiera dzisiaj nowego wymiaru chrześcijańskiego świadectwa, tym bardziej cennego i aktualnego, że świat współczesny stara się zepchnąć osoby starsze na margines egzystencji. Starość nie jest fotogeniczna i według dzisiejszych kanonów politycznej poprawności nie powinno się jej zbytnio eksponować. Liczy się jakość życia, a nie jego obrona w każdym z jego przejawów – głoszą współcześni ideologowie. Tego rodzaju brak troski o człowieka nie może jednak obyć się bez bolesnych konsekwencji społecznych. Swoistym znakiem ostrzegawczym okazała się zatrważająca liczba zgonów osób starszych pośród ofiar upałów w Paryżu kilka lat temu. Służby miejskie okazały się bezradne, a prosta pomoc sąsiedzka niewystarczająca. Bardziej drastycznym przejawem zagubienia wartości ludzkiego życia jest prawo do eutanazji, które np. w Holandii i Belgii już stało się faktem, zaś w innych krajach zachodnich nie brakuje rzeczników tego rozwiązania.

Jan Paweł II stanowczo przeciwstawiał się przyjęciu takiej postawy wobec starości, a im bardziej ujawniała się jego słabość fizyczna, tym mocniej objawiała się siła jego ducha. Do dziś mam przed oczami spotkanie z papieżem w Hali Ludowej we Wrocławiu w 1997 roku. Jan Paweł II szedł wolno, z dłonią opartą na barierce, aby asekurować swoje niepewne kroki, a kilka tysięcy zgromadzonych wiernych skandowało w uniesieniu: „Ojcze prowadź!”. Gdy choroba przykuła go do fotela, jego świadectwo stało się jeszcze bardziej wyraziste.

Nauczanie o cierpieniu
Przez lata swojego pontyfikatu papież szczególną uwagę poświęcał ludziom chorym. W trakcie licznych pielgrzymek często odwiedzał szpitale i kliniki, zaś jego pisma zawierają wiele wypowiedzi skierowanych wprost do osób obarczonych cierpieniem. Niezwykle istotne miejsce zajmuje wśród nich List apostolski „Salvifici doloris” („O chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia”), wydany 11 lutego 1984 roku, który chyba najpełniej wyraża papieską myśl teologiczną na temat cierpienia. Autor uzasadnia w nim podjęcie tego trudnego problemu pragnieniem wyjścia naprzeciw potrzebie troski i zrozumienia, jakiej doświadczają ludzie dotknięci cierpieniem. Przez swoją bezsilność stanowią oni przez to dla osób zdrowych „szczególne wyzwanie do wspólnoty i solidarności”.

Odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia ojciec święty poszukuje przede wszystkim w listach św. Pawła i już we wstępie cytuje przekonanie Apostoła o dopełnianiu przezeń Chrystusowych cierpień dla dobra Jego Mistycznego Ciała (por. Kol 1, 24). Dalej papież stara się przybliżyć tajemnicę męki i śmierci Syna Bożego: „Chrystus idzie na spotkanie swojej męki i śmierci z całą świadomością posłannictwa, które ma wypełnić właśnie w ten sposób. Właśnie przez to swoje cierpienie ma sprawić, żeby człowiek nie zginął, ale miał życie wieczne. Właśnie przez swój Krzyż ma dotknąć korzeni zła tkwiących w dziejach człowieka i w duszach ludzkich. Właśnie przez Krzyż ma dokonać dzieła zbawienia. To dzieło ma w planie odwiecznej Miłości charakter odkupieńczy”. Dowodem takiego rozumienia męki przez Jezusa są m.in. Jego słowa z modlitwy w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”. Według Papieża najwymowniej świadczą one „o prawdzie tej miłości, jaką Syn Jednorodzony w swym posłuszeństwie daje Ojcu, […] o prawdzie Jego cierpienia, […] o prawdzie miłości poprzez prawdę cierpienia”.

Jednocześnie papież ukazuje cały dramat i realizm bólu Syna Bożego: „Cierpienie jest doznawaniem zła, przed którym człowiek się wzdraga. Mówi: „niech odejdzie, niech ominie”; właśnie tak, jak w Ogrójcu mówi Chrystus”. A jednak zaraz dodaje, że „wraz z męką Chrystusa całe cierpienie ludzkie znalazło się w nowej sytuacji. […] W Krzyżu Chrystusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione”. Odtąd żaden cierpiący człowiek nie pozostaje już samotny. Przed nim szedł bowiem Ten, który sam doświadczył ogromu cierpienia, w dodatku zupełnie niezawinionego. Co więcej, dzięki aktowi wyniesienia go na poziom Odkupienia, człowiek został wezwany do uczestnictwa w nim, gdyż „Krzyż Chrystusa rzuca [...] przenikliwie zbawcze światło na życie człowieka, a w szczególności na jego cierpienie”.

W perspektywie teologicznej ważne jest tu jednak nie tylko samo cierpienie. Gdybyśmy na nim poprzestali, zatrzymalibyśmy się na poziomie jałowego cierpiętnictwa. Myśl o cierpieniu Syna Bożego koniecznie trzeba uzupełnić wizją Jego Zmartwychwstania: „W oczach sprawiedliwego Boga, w obliczu Jego sądu, uczestnicy cierpień Chrystusa stają się godni tego królestwa. Przez swoje cierpienie odwzajemniają oni niejako tę nieskończoną cenę męki i śmierci Chrystusa, która stała się ceną naszego Odkupienia: za tę cenę królestwo Boże zostało ugruntowane na nowo w dziejach człowieka, stając się ostateczną perspektywą jego ziemskiego bytowania. Chrystus wprowadził nas do tego królestwa przez swe cierpienie. I przez cierpienie również dojrzewają do niego ludzie ogarnięci tajemnicą Chrystusowego Odkupienia”.

Jan Paweł II ukazuje wreszcie tajemną moc cierpienia w dziele duchowej przemiany świata: „Cierpienia ludzkie zjednoczone z odkupieńczym cierpieniem Chrystusa stanowią szczególne oparcie dla mocy dobra, torując drogę zwycięstwu tych zbawczych mocy. I dlatego Kościół upatruje we wszystkich cierpiących braciach i siostrach Chrystusa jakby wieloraki podmiot swojej nadprzyrodzonej siły. Jakże często do nich właśnie odwołują się pasterze Kościoła, u nich właśnie szukają pomocy i oparcia! Ewangelia cierpienia pisze się nieustannie i nieustannie przemawia słowem tego przedziwnego paradoksu: źródła mocy Bożej biją właśnie z pośrodka ludzkiej słabości. [...] I tym bardziej Kościół czuje potrzebę odwoływania się do ludzkich cierpień dla ocalenia świata”.

Świadectwo z Lourdes
Te słowa szczególnie uderzają w kontekście pielgrzymki Jana Pawła II do Lourdes. Ojciec święty pojawił się w tym miejscu nie tylko jako Głowa Kościoła, ale także jako chory wśród chorych, niepełnosprawny wśród niepełnosprawnych. Sanktuarium to, jak się wydaje, jest miejscem, w którym samorzutnie tworzy się swoista wspólnota cierpiących. Wszak właśnie tam – podczas pielgrzymki osób niepełnosprawnych – zrodził się ruch Wiary i Światła, któremu do dziś patronuje Jean Vanier (zresztą podczas wizyty papieża prowadził on z miejscowym biskupem rozważania różańcowe).

Ojciec święty zaznaczył szczególny charakter swojej obecności w Lourdes, zwracając się do chorych: „Czynię moimi Wasze modlitwy i nadzieje, dzielę z Wami ten czas naznaczony fizycznym cierpieniem, ale niemniej płodny w cudownym zamyśle Boga. Z Wami modlę się za tych, którzy powierzają się modlitwie. I dodał: Chciałbym Was wszystkich objąć, jednego po drugim, w sposób serdeczny moimi ramionami i zapewnić, jak bardzo Wam jestem bliski i solidarny z Wami. Czynię to w sposób duchowy, powierzając Was macierzyńskiej miłości Matki Pana i prosząc Ją, by wybłagała Wam Błogosławieństwo i pocieszenie Jej Syna Jezusa”.

Szczególnym znakiem solidarności papieża z chorymi, był fakt, że nie zamieszkał w przygotowanej dla niego rezydencji, ale w zwykłym pokoju ośrodka Accuel Notre-Dame, gdzie zatrzymują się osoby ciężko chore i niepełnosprawne. W ten sposób Autor Listu Savifici dolores (ogłoszonego w liturgiczne wspomnienie Matki Bożej z Lourdes) sam stał się świadkiem jego przesłania.

Cezary Sękalski
„Głos Ojca Pio” (nr 30/2004)

Zobacz też:
Kremówka i nie tylko


 

JAN PAWEŁ II WSŁUCHANY W CZŁOWIEKA
KRZYSZTOF data 22.03.2009, o 17:32 (UTC)
 Kiedy patrzę na historię życia Karola Wojtyły, to najbardziej uderza mnie jego zdolność słuchania drugiego. Była ona widoczna już od samego początku jego kapłaństwa. „Człowiek jest drogą Kościoła” – napisał w swojej pierwszej encyklice, ale przecież już znacznie wcześniej w każdym napotkanym człowieku dostrzegał jakąś niezwykłą wartość. Szukał go wszędzie i dla niego gotów był przekraczać skostniałe konwenanse.

To dlatego wyjeżdżał z młodzieżą w góry i na kajaki, choć takiej formy nie przewidywało ówczesne duszpasterstwo. Dla młodych odprawiał Msze Święte nad jeziorami, choć krzyż zmontowany z kajakowych wioseł mógłby budzić oburzenie niejednego liturgisty… Dla nich został „Wujkiem Karolem”, choć tradycyjnie mógłby pozostać przy tytule księdza.

To, że umiał słuchać ludzi i uczyć się od nich, widać także w jego pracy naukowej. Nieprzypadkowo fundamentem swoich dociekań filozoficznych uczynił z jednej strony filozofię św. Tomasza z Akwinu, z drugiej zaś fenomenologię – stosunkowo młody kierunek filozoficzny, który unikał zastanych kolein myślowych i w badaniu rzeczywistości wychodził od bezpośredniego doświadczenia. Dzięki takiemu podejściu swoją wiedzę na temat np. miłości narzeczeńskiej i małżeńskiej mógł czerpać nie tylko z tradycji teologicznej, ale wprost z rozmów z młodymi, które prowadził w duszpasterstwie akademickim przy parafii pw. Świętego Floriana w Krakowie. „Oni sami byli moimi wychowawcami w tej dziedzinie. Oni sami też, mężczyźni i kobiety, wnosili twórczy wkład w duszpasterstwo rodzin” – nie wahał się powiedzieć w wywiadzie wiele lat później, już jako Ojciec Święty.

Kiedy został papieżem, to swoje nieustanne poszukiwanie człowieka przeniósł na cały Kościół, któremu przewodził. Był wielkim kontynuatorem swoich bezpośrednich poprzedników: Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła I. On jednak nie tyle powielał pewne rozpoczęte myśli i dzieła, ale niezwykle twórczo je rozwijał, stając się w wielu dziedzinach absolutnym nowatorem. Aby swój dialog ze współczesnym człowiekiem niejako zwielokrotnić, potrafił w niezrównany sposób posłużyć się nowoczesną techniką i dzięki niej docierać do najdalszych zakątków ziemi, nie tylko fizycznie, ale i medialnie. Jego otwartość w kontakcie ze światem, która początkowo budziła wiele obaw, stopniowo zaczynała ujawniać swoją skuteczną siłę. „Nie lękajcie się” – brzmiało jedno z pierwszych zawołań Jana Pawła II. I było ono zapewne skierowane także do tych kręgów Kościoła, które ciągle wolały ukrywać się za murami oblężonej twierdzy niż twórczo wejść w dialog ze światem.

Jako papież-pielgrzym nie wahał się spotykać z każdym człowiekiem, co rodziło niekiedy ambiwalentne uczucia wielu komentatorów: Czy spotykając się z Fidelem Castro, nie uwiarygodnia jego reżimu? Czy przyjmując delegację rządu Husajna i opowiadając się przeciwko wojnie z Irakiem, nie popiera krwawego dyktatora? I z naszego podwórka: Czy zapraszając do papamobile Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jednej z pielgrzymek do kraju, nie czyni ukłonu w stronę politycznego ugrupowania, z którego wywodził się ówczesny prezydent RP? Jan Paweł II wyłamywał się jednak ze wszystkich doraźnych politycznych kalkulacji. Zawsze kierował się tylko dobrem człowieka i dlatego był na każdego otwarty. Ta cecha sprawiała, że każdy mógł go uznać za swojego papieża, bez względu na to, ile czerpał z jego nauki i jak bliski był jego poglądów.

„Głównym narzędziem formacji jest rozmowa osobista” – napisał Jan Paweł II w dokumencie „Vita Consecrata”. Zasadę tę stosował, by zbliżyć się do zgromadzonych ludzi. To dlatego nieustannie pielgrzymował, zmieniał ustalony program, całował podane mu nagle dziecko, ściskał czyjąś wyciągniętą dłoń, zamieniał choć parę słów… Już sama jego obecność dla wielu była wyzwalająca.

Kiedy go zabrakło, trzeba nam uczyć się od niego właśnie tej postawy słuchania każdego człowieka: tego nam najbliższego i tego przygodnie napotkanego. Winna ona stać się drogą naśladowania – jednoczącego wszystkich – papieża dialogu.

Cezary Sękalski
„Głos Ojca Pio” (nr 33/2005)

Zobacz też:
Pośród ludzkiej słabości
Kremówka i nie tylko
Różaniec święty na nowo odkryty

 

ROZMOWA Z JANEM PAWŁEM II
KRZYSZTOF data 22.03.2009, o 17:31 (UTC)
 Janem Pawłem rozmawiam sobie po cichutku, przedstawiam mu swoje sprawy i mówię: „No, jeszcze daleki jestem od twego ideału, bardzo daleki”. Na to on się tam pewnie uśmiecha.

Z ks. bp. seniorem Albinem Małysiakiem, emerytowanym sufraganem diecezji krakowskiej rozmawia Robert Krawiec OFMCap

Robert Krawiec: Ksiądz Biskup przez wiele lat współpracował z bp. Karolem Wojtyłą, a później z papieżem Janem Pawłem II. Co z tej współpracy najmocniej utkwiło w pamięci?
Biskup Albin Małysiak: Z Karolem Wojtyłą spotkałem się bardzo wcześnie, gdy jeszcze był zwykłym kapłanem. Mieszkał wtedy przy ulicy Kanoniczej. Odwiedzałem go tam, by zaprosić do głoszenia konferencji dla młodzieży akademickiej. Potem, gdy otrzymał sakrę i był wikariuszem kapitulnym, zapraszałem go do mojej parafii na nabożeństwa odpustowe, np. z okazji święta Matki Bożej z Lourdes. Jak jest to w zwyczaju, po liturgii proboszcz podejmuje zaproszone osoby obiadem, na koniec którego dziękuje celebransowi za odprawienie Mszy Świętej i wygłoszenie kazania. Podczas jednego z takich obiadów w ramach podziękowania powiedziałem do bp. Wojtyły: – Składam nowemu biskupowi najlepsze życzenia: pierwsze, aby szybko został biskupem ordynariuszem. Jestem przekonany, że to rychło nastąpi (co też się stało!); i drugie, aby biskup otrzymał biret kardynalski. I rzeczywiście, bodajże po siedmiu latach, Wojtyła otrzymał biret kardynalski. Wyraziłem wtedy jeszcze trzecie życzenie – bardzo śmiałe – mianowicie, żeby nasz celebrans zasiadł na Stolicy Piotrowej.

Aby złożyć takie życzenie komuś wtedy jeszcze mało znanemu, trzeba było mieć niemało odwagi. Mało tego przed Soborem Watykańskim II papieżami przez całe setki lat byli Włosi.

Skąd wziął się pomysł na takie życzenia?
Wtedy tak odczytywałem tego wspaniałego człowieka. Był taki prościutki, skromniutki, powiedziałbym mało odważny w towarzystwie. Pozbawiony nawet tej zwykłej śmiałości proboszczowskiej czy dziekańskiej, w dobrym tego słowa znaczeniu. Stąd też od samego początku Wojtyła wydawał mi się człowiekiem niezwykłym. I po prostu nachodziła mnie myśl, że powinien zostać papieżem, więc to moje życzenie wypowiedziałem.

Potem arcybiskupowi czy kardynałowi Wojtyle wiele razy przepowiadano, że zostanie papieżem.

Co najbardziej uderzało w trakcie spotkań z bp. Wojtyłą, a próżnej z papieżem Janem Pawłem II?
Jego wielka troska o głoszenie Ewangelii. On tym żył. Było widać, że celem jego życia jest skuteczne głoszenie ludziom Bożej dobroci i miłości. We wszystkich jego przemówieniach i homiliach uwypuklała się myśl: bez Ewangelii ludziom nie będzie dobrze. Według niego żadne systemy, nawet najlepiej zorganizowane, nie przyniosą radości ludziom, o ile praca dla dobra ludzkości nie będzie opierała się na nauce Chrystusa. W swoich działaniach, gdziekolwiek się ukazał i cokolwiek robił: przemawiał, modlił się czy pisał, Wojtyła zmierzał do tego, by ludzie (jednostki, rodziny, narody) przyjęli naukę Chrystusową.

Lata wspólnej pracy i posługi kapłańskiej zrodziły przyjaźń pomiędzy Księdzem Biskupem a papieżem Janem Pawłem II...
Kiedy byłem duszpasterzem akademickim i proboszczem, zapraszałem bp. Wojtyłę do naszego kościoła z konferencjami, rekolekcjami i na opłatek akademicki. Przychodził bardzo chętnie. Po dziesięciu latach mojej pracy proboszczowskiej otrzymałem sakrę biskupią i wtedy spotykałem się z kard. Wojtyłą prawie codziennie. Słuchałem jego przemówień. Swoje plany duszpasterskie przedstawiał biskupom na zebraniach. Było to w okresie prześladowania Kościoła przez Gomułkę. Przechodziliśmy przez prześladowanie administracyjne, bardzo dotkliwe i dokuczliwe: nieustannie wzywano nas do Urzędu Miasta, do referatu do spraw wyznań, utrudniano prowadzenie duszpasterstw akademickich oraz katechizację. Nękali nas bardzo!

W wielu sprawach szedłem po poradę do kardynała. Ta wspólna praca dla idei Chrystusowej bardzo zbliżyła nas do siebie. Rozumieliśmy się znakomicie. Widziałem w nim znakomitego wodza, który z przekonaniem głosi Chrystusa. A kardynał, muszę powiedzieć, też znajdował we mnie gorliwego pracownika: duszpasterza, proboszcza i biskupa.

Zbliżyło nas do siebie także prześladowanie socjalistyczne. Miałem dwa wezwania do więzienia, wiele razy mnie przesłuchiwano. Te szczególnie męczące odbywały się w referacie wyznań. Tam mnie zastraszano: jeśli proboszcz nie będzie układny i nie zaprzestanie wypowiadać się przeciwko naszemu systemowi, to my księdza znajdziemy i odbierzemy salki katechetyczne. Była to najstraszniejsza rozmowa, coś okropnego! Ośrodek katechetyczny liczył cztery i pół tysiąca dzieci i młodzieży, odbywało się w nim tygodniowo dwieście siedemdziesiąt godzin katechezy. Gdzie taką rzeszę prowadzić, gdy odbiorą ośrodek? A mieliśmy zaledwie cztery marne salki katechetyczne, bo nie można było zbudować ani metra więcej powierzchni sakralnej.

To były bardzo ciężkie czasy. Ale ta walka – ona nas mobilizowała i zbliżała.

Czy bp Karol Wojtyła zmienił się, będąc papieżem Janem Pawłem II?
Karol Wojtyła był tym samym człowiekiem, czy to jako zwykły ksiądz, biskup, arcybiskup, kardynał czy papież. Zawsze taki sam! Był to człowiek modlitwy, żywej wiary, troski o Kościół i o głoszenie Ewangelii, troski o człowieka cierpiącego. Zawsze uderzała mnie jego wielka prostota i bezpośredniość, pogoda ducha i humor.

Jak Ksiądz Biskup wspomina spotkania z Janem Pawłem II w Watykanie?
W Watykanie odwiedzałem papieża przynajmniej raz w roku. Zapraszał mnie do siebie jako starego, powiedziałbym, kumpla duszpasterskiego. Wtedy widziałem papieża pobożnego. Zanim przyszedł do jadalni, wstępował do kaplicy, która była obok. Tam wielbił Najświętszy Sakrament. Gdy się skończyło spotkanie – towarzyskie, obiadowe – znowu zaglądał do kaplicy. Skądinąd wiem, że czynił tak też po audiencjach: szedł do kaplicy i rozmawiał z Panem Jezusem. Był to człowiek, który złączył swe życie z Chrystusem.

Podczas spotkań z Janem Pawłem II niejednokrotnie uświadamiałem sobie, jak bardzo był przekonany o tym, że Pan Jezus jest tuż przy nim.

Ojciec święty, zasiadając na stolicy Piotrowej, nadal kochał Polskę i rodaków. Jego wielka miłość do Ojczyzny przejawiała się m.in. w licznych pielgrzymkach…
Ojciec święty troszczył się o wolność Ojczyzny. Oj, to ci był wielki patriota, ten Karol Wojtyła. Niejeden raz to poznałem! Jak on kochał tę Polskę! Był obywatelem świata, ale wszyscy wiedzieli, że jest to papież-Polak. On tak bardzo potrafił tę miłość do Kościoła powszechnego połączyć z miłością do Ojczyzny. Ludzie na całym świecie nie dziwili się, że on kocha swoją Ojczyznę – czemu wielokrotnie dawał wyraz – bo widzieli też, że on kocha cały Kościół i dla wszystkich jest ojcem.

Dlaczego Ksiądz Biskup nazwał papieża wielkim?
Od piętnastu lat listy do Watykanu adresowałem: Jego Świątobliwość papież Jan Paweł II Wielki, ponieważ za takiego uważałem go od samego początku. Pamiętam, jak wspaniale pracował w Krakowie. Doskonale wiem, i inni wiedzą, jak wspaniale pracował jako papież.

Jan Paweł II, nazwany przeze mnie wielkim, to papież poeta, wysokiej klasy artysta, głęboki filozof i znakomity teolog. To ten, który swoje myśli teologiczno–filozoficzno–duszpasterskie spisał na przeszło osiemdziesięciu czterech tysiącach stron maszynopisu; i to wszystko ma sens, głębię i jest zrozumiałe, szczególnie z ostatnich trzydziestu lat. Bez wahania można nazwać wielkim tego, kto takich rzeczy dokonał.

Jan Paweł II to nade wszystko fantastyczny duszpasterz. Miał wielką umiejętność przekazywania ludziom prawd teologicznych. Czynił to na środowych audiencjach, jeżdżąc do rzymskich parafii, odwiedzając włoskie diecezje i kraje całego świata. On potrafił mówić do setek tysięcy ludzi, jak w Denver czy w ateistycznej Francji, w stolicy Filipin – Manili, czy też na Jasnej Górze.

Najlepsze słowa uznania, jakie czytałem o papieżu, wygłosił trzy lata temu przy okazji otwarcia instytutu kulturalno–naukowego w Waszyngtonie prezydent Bush, który powiedział: „Nie zdarzyło się w historii świata, żeby ktoś przemawiał do pięciu milionów ludzi”. Ja dodam: nie tylko przemawiał, ale i tym swoim słowem trzymał na uwięzi uwagę zgromadzonych. Nie było do tej pory, w ciągu dwóch tysięcy lat, takiego duszpasterstwa, które by prowadzili papieże.

Jan Paweł II do końca umiłował ludzi i przekazywał im Chrystusa. Wielu z nich nawróciło się, widząc jego pogodne znoszenie starości i cierpień. Przyczynił się do tego nie filozofią, tylko umiejętnością znoszenia cierpień. To zdarza się rzadko. Dlatego był on dla mnie wielki. Dlatego zawsze mówiłem: Jan Paweł II Wielki.

Myślę, że rychło nastąpi wyniesienie go na ołtarze. On jest święty! Wiemy to teraz, wystarczy wspomnieć tłum, który w dniu jego pogrzebu wołał: Santo subitio! Santo subito! Ja zaś z Janem Pawłem rozmawiam sobie po cichutku, przedstawiam mu swoje sprawy i mówię: „No, jeszcze daleki jestem od twego ideału, bardzo daleki”. Na to on się tam pewnie uśmiecha.

„Głos Ojca Pio” (nr 36/2005)
 

SŁOWA JANA PAWŁA II
KS data 22.03.2009, o 17:30 (UTC)
 Ilekroć przechodzę ul. Franciszkańską w Krakowie, automatycznie zerkam w stronę okna papieskiego. Przyglądam się też zgromadzonym pod nim ludziom i zastanawiam: czy przyszli tu z ciekawości, przy okazji zwiedzania zabytków, czy też wracają wspomnieniami do kwietnia 2005?

Pierwszy tydzień kwietnia 2005 roku był szczególnym czasem dla milionów Polaków. W agonii i podczas pogrzebu papieżowi towarzyszyło wiele młodych osób: modlili się na zbiorowych Mszach, szli w marszach milczenia, zapalali świece, gasili światło o 21.37. Była w nich silna potrzeba bycia razem i manifestowania wspólnoty. Nieustające pielgrzymki do grobu Jana Pawła II stały się dowodem na to, jak głęboko zmarły papież zapisał się w ludzkich sercach przede wszystkim poprzez swe świadectwo miłości i oddania w czasie cierpienia.

Co jednak działo się w naszych sercach, kiedy opadły emocje, minęła żałoba i trzeba było wrócić do codziennych obowiązków? Myślę, że tamten kwietniowy czas pomógł nam choć trochę wyjść z naszych lęków przed dawaniem świadectwa. Pomógł nam – początkowo w tłumie – mówić: „Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół” i dojrzeć do przekonania, że Pan Bóg czyni dobro w naszym życiu. Wreszcie ten czas pomógł nam otwarcie wyznawać: Nie wstydzę się mojej wiary. Jestem dumny z tego, że urodziłem się w tym kraju, jestem dumny z papieża-Polaka. Jeden z moich znajomych mówi: „Z takim orędownikiem jest łatwiej. Łatwiej przy kolegach wejść do kościoła, łatwiej się pomodlić”. Również kiedy patrzę na mojego starszego brata i konfrontuję jego obecne zachowania z dawniejszymi trudnościami w wierze (sposobem przeżywania obecności w Kościele, znalezienia w nim miejsca), dostrzegam, że świadectwo papieża o Chrystusie w jego życiu złamało w moim bracie jakąś barierę, która nie pozwalała mu dotychczas na przekraczanie progu kościoła. Zauważam także zmianę w zachowaniach moich znajomych: świadectwo życia i śmierci naszego papieża-rodaka pomogło im zginać kolana i klękać do modlitwy. I wtedy zaczynam się zastanawiać nad tym, czy aby w tej śmierci swojego sługi Pan Bóg też nie miał jakiegoś planu względem nas, względem naszej wiary.

Sięgamy po encykliki i książki, które napisał Jan Paweł II. Wracamy pamięcią do jego pielgrzymek po kraju i przypominamy sobie jego wypowiedzi. Po jego śmierci wzrosło zainteresowanie słowem, jakie do nas kierował przez prawie dwadzieścia siedem lat pontyfikatu. Młodzi w większości, choć z kilkoma wyjątkami, akceptują papieskie przesłanie: trudno jest im przyjąć nauczanie Jana Pawła II na temat środków antykoncepcyjnych (wiele osób ma nadzieję, że Kościół w przyszłości zmieni stanowisko w tej sprawie), nie mogą pogodzić się z potępieniem przez papieża kary śmierci, niektórzy nie zgadzają się ze stosunkiem Jana Pawła II do badań genetycznych, aborcji, eutanazji, kapłaństwa kobiet i legalizacji związków homoseksualnych. Te wątpliwości wciąż są obecne i nie sposób ich ominąć. Jednakże patrząc na studenckie środowisko, do którego należę, zauważam wielu ludzi wierzących w to, że łączy ich osoba papieża-Polaka, że są pokoleniem Jana Pawła II. Mój przyjaciel składał mi kiedyś takie życzenia: „Pamiętaj, że możesz być jedyną Biblią, którą człowiek w życiu przeczyta. Żyj tak, aby ludzie – patrząc na Ciebie – widzieli w Tobie Chrystusa”. Jan Paweł II poprzez swoje świadectwo życia stał się dla nas żywą Ewangelią i głosem, który wzywa do otwarcia się na Słowo dające życie wieczne. Ta refleksja pomaga mi stwierdzić: Tak, obecność Jana Pawła II nadal prowadzi nas ku Chrystusowi.

Nie zliczę ulic im. Jana Pawła II, a także jego pomników, których od kwietnia 2005 roku przybyło. Nie umiem też powiedzieć, co kierowało rodzicami, którzy swoje nowo narodzone dzieci nazwali Jankiem, Pawłem czy Karolem, ani czy uczniowie uczęszczający do szkoły im. Jana Pawła II będą lepsi? Tego nie wie nikt. Wiadomo na pewno, że poza zewnętrznymi przejawami naszego przywiązania do ukochanego Ojca Świętego wiele jest fundamentów pod trwałe budowle, które dzięki naszej duchowej pracy i wstawiennictwu Jana Pawła II tworzą się w ludzkich sercach.

Marta Ignatowicz
„Głos Ojca Pio” (nr 38/2006)
 

CIEKAWE
MATEO data 22.03.2009, o 17:28 (UTC)
 Wspomnienie o Ryszardzie Kapuścińskim

Kiedy przygotowywaliśmy do druku książkę brata Roberta Wieczorka „Pęknięte Serce Afryki”, w redakcji pojawiła się myśl, aby o napisanie wstępu poprosić Ryszarda Kapuścińskiego. Myśl dość karkołomna, jeśli weźmie się pod uwagę, że w tym czasie słynny reporter otrzymywał dziennie po dwadzieścia kilka zaproszeń na różnorodne wykłady i spotkania, a my nie mieliśmy do jego osoby żadnego tzw. „dojścia”.

Któregoś dnia dowiedzieliśmy się, że w Warszawie odbędzie się spotkanie z Ryszardem Kapuścińskim w ramach promocji jego nowego tomiku wierszy „Prawa natury” (tak, mistrz reportażu był również poetą). W ten oto sposób, dzierżąc w dłoni maszynopis „Pękniętego Serca Afryki” znalazłem się w wypełnionym ludźmi, ciasnym, kameralnym wnętrzu kawiarni „Czuły barbarzyńca”. Po spotkaniu ustawiła się długa kolejka po autograf. Miałem dosłownie niecałą minutę, by się przedstawić, powiedzieć o swojej prośbie, wręczyć teczkę z wydrukiem książki…

Tym, co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego spotkania, było szczere, nieudawane zainteresowanie wszystkim, co mówię i z czym przychodzę (wrażenie chwili, pozostające jednak na długo) oraz niezwykła wrażliwość i uprzedzająca, okazana spontanicznie otwartość, zdradzająca autentyczność sposobu życia tego niezwykłego człowieka. I jeszcze to proste pytanie, puentujące mimowolnie przedłużające się udzielenie autografu (za mną jeszcze długa kolejka osób): „Czy w środku – ze wskazaniem na otrzymaną teczkę – jest adres, żeby odpisać?”. „Oczywiście, jest. Dziękuję”.

Skromność i kultura wielkiego pisarza i reportera były doprawdy uderzające. Gdy czytałem później różne książki Kapuścińskiego i znajdowałem wypowiedzi podkreślające wrażliwość na drugiego człowieka, którego spotykał w swych podróżach, fragmenty te przemawiały do mnie z podwójną siłą. Stało za nimi wzmacniające je przeżycie osobistego doświadczenia w tej krótkiej rozmowie w „Czułym barbarzyńcy”.

„Start z Pragi do lotu przez Atlantyk. IŁ-62, pełny. Z lewej strony mam dziadka (który zaraz zasypia), z prawej – babcię (która też natychmiast zasypia)”. To jedna z myśli zawartych w „Lapidariach” (Warszawa 1997, s. 60). W tym wyróżniającym się na tle innych analiz i refleksji prostotą zdaniu, jakby dla przeciwwagi „dorzuconym” w ostatniej chwili do książki, kryje się cały Ryszard Kapuściński z jego pasją życia przede wszystkim wśród ludzi i umiejętnością dostrzegania ich i spotykania „tak po prostu”, co tworzyło niezwykły klimat i głębię jego reportaży.

Autor „Cesarza”, „Imperium”, „Wojny futbolowej” i wielu innych wspaniałych książek odbył trudną do policzenia liczbę podróży. To podczas nich powstawały znane dziś na całym świecie reportaże. Jednakże nigdy nie interesowały go tylko miejsca, widoki, czy też możliwość „zaliczenia” kolejnego egzotycznego kraju. Interesowało go spotkanie z ludźmi. „Anin: mając do wyboru piękny i pusty las albo małą, zatłoczoną kawiarenkę – wybieram kawiarenkę. Może dlatego, że dla mnie muzyką inspirującą jest ludzka mowa, a nie szum strumyka czy drzew. Moim lasem są ludzie” (Lapidaria, s. 122).

Taki sposób życia, dowartościowujący umiejętność dostrzegania drugiego człowieka jest w dzisiejszym świecie bardzo godny podkreślenia. Niesie z pewnością duże wyzwanie (czasem rzeczywiście potrzebujemy tego, by odpocząć od wszelkich kontaktów z innymi), ale pozwala wzrastać w naszym człowieczeństwie. To ciekawa wskazówka na owocne przeżycie czasu odpoczynku czy wakacyjnych wojaży. Po zmęczeniu codziennym zabieganiem, w którym najczęściej tylko mijamy się z drugimi i gdzie trudno o prawdziwe spotkanie, wolny czas to doskonała okazja, by przeżyć doświadczenie naszej wspólnoty z innymi ludźmi, tak wiele wnoszące do naszego życia: „Dzień, w którym nic nie zrobiłem, ale miałem przyjemną rozmowę z M.S. i widziałem ciepłą twarz O.B. i dlatego nie uważam go za stracony” (Lapidaria, s. 144).

Dzień mojego spotkania z Ryszardem Kapuścińskim mógłbym podsumować podobnym zdaniem: nic w nim nie zrobiłem, ale miałem spotkanie z R.K. i niezależnie od jego wyniku uważam go za udany. Jednak po kilku miesiącach (przyznam, że w pewnym momencie przestałem już oczekiwać) przyszła odpowiedź. I znów ujmujące skromnością i życzliwością słowa: „Szanowny Ojcze Tomaszu, przepraszam, że odpowiadam tak późno, ale po naszym spotkaniu dużo jeździłem za granicę. Książka brata Roberta Wieczorka jest znakomitym reportażem. Autor miał to reporterskie szczęście (...). Oto proponowany przeze mnie tekst polecający. Jeżeli zostanie przez Ojca zaakceptowany, proszę go wydrukować...”.

Jak wspominałem wcześniej, już samo spotkanie z Ryszardem Kapuścińskim wywarło na mnie duże wrażenie. Otrzymanie listu z odpowiedzią potwierdziło je i ugruntowało. A więc tamte słowa to nie była tylko kurtuazja, stosowna uprzejmość bez pokrycia, wyćwiczony uśmiech. Były to słowa proste i szczere, które nie mijały się z życiem. Wydaje się, że to m.in. z tej postawy autentyczności płynie ogromna wartość pisarstwa Kapuścińskiego. Jego pióro, myślę, że można tak powiedzieć, oczywiście ze świadomością wszelkich ograniczeń, jakie posiadał, było na służbie prawdy o człowieku, jego człowieczeństwie i kulturze.

Czytając książki Kapuścińskiego moje myśli raz po raz powracają do pierwszej encykliki Jana Pawła II „Odkupiciel Człowieka”, w której papież tak mocno zaakcentował i rozwinął zdanie, że człowiek jest drogą Kościoła. Sposób życia i pisania mistrza reportażu wyraża tę samą intuicję. Jego twórczość to jakby żywy komentarz do głębokich i syntetycznych zdań encykliki.

„Trzy razy przemierzyłem Saharę z mieszkańcami pustyni, raz z grupą koczowników, na którą natknąłem się zupełnie przypadkowo. Nie mogliśmy się porozumieć językowo, ale pozostaliśmy razem. Nie zamienialiśmy ze sobą słów, ale dzieliliśmy doświadczenie przyjaźni, braterstwa. Nagle powstało niezwykle mocne odczucie, że twoi bracia i siostry są wszędzie, ale ty po prostu nie zdajesz sobie sprawy z ich egzystencji – cudowne uczucie” (Lapidaria, s. 231). Wydaje mi się, że każdy człowiek może przeżyć coś podobnego – wystarczyłoby tylko bez uprzedzeń, z otwartością rozejrzeć się wokół i zrobić ten jeden krok w kierunku drugiego…

Tomasz Duszyc OFMCap
fot.Bartłomiej J. Kwasek




--------------------------------------------------------------------------------

Kościół nie może odstąpić człowieka, którego „los” — to znaczy wybranie i powołanie, narodziny i śmierć, zbawienie lub odrzucenie — w tak ścisły i nierozerwalny sposób zespolone są z Chrystusem. A jest to równocześnie przecież każdy człowiek na tej planecie w całej tej niepowtarzalnej rzeczywistości bytu i działania, świadomości i woli, sumienia i „serca”. Człowiek, który — każdy z osobna (gdyż jest właśnie „osobą”) — ma swoją własną historię życia, a nade wszystko swoje własne „dzieje duszy”. Człowiek, który zgodnie z wewnętrzną otwartością swego ducha, a zarazem z tylu i tak różnymi potrzebami ciała, swej doczesnej egzystencji, te swoje osobowe dzieje pisze zawsze poprzez rozliczne więzi, kontakty, układy, kręgi społeczne, jakie łączą go z innymi ludźmi. Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego i zarazem „wspólnotowego”, i zarazem „społecznego” — w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości — ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa.

Jan Paweł II, Encyklika „Redemptor Hominis”, 14
 

<- Powrót  1  2  3  4  5  6  7  8 ... 15Dalej -> 
 
 
   
Dzisiaj stronę odwiedziło już 4 odwiedzający (4 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja