krzysztof-pl
 
  Kontakt
  Księga gości
  Newsy
Newsy
http://krzysztof-slupsk.pl.tl/
POWOŁANIE
KS data 26.04.2009, o 21:09 (UTC)
 



Modlitwa Jana Pawła II o powołania

To Ty powołujesz człowieka. To Ty wyznaczasz mu drogę oraz osobiste zadanie w Twoim Kościele.

Bądź uwielbiony w bogactwie i różnorodności dróg, którymi prowadzisz ludzi do zbawienia.Dziękujemy Ci za każde ludzkie życie. W świetle wiary każde życie jawi się jako powołanie, które powinno być usłyszane i podjęte. Przyjęcie swego powołania jest miarą prawdziwości naszego życia.

Bądź uwielbiony, Panie, w tych wszystkich, którzy odczytali swe powołanie zgodnie z Twym zamysłem i podążają właściwą droga.

Młody człowiek przeżywając dar młodości, stale staje przed Tobą i pyta:

Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?
Co mam czynić, by moje życie posiadało sens?
Jaki jest plan Boga względem mojego życia?
Co jest Wolą Boga w stosunku do mnie?

Panie Jezu, Twoje spojrzenie z miłością daje młodemu sercu zdolność szczerego postawienia tych istotnych pytań.

Doświadczenie spotkania ludzkiego serca z Twoim sercem, wypełnionym uwagą pełną łagodnego dobra, daje moc poszukiwania odpowiedzi. Świadomość, że jest się kochanym prze Boga, pozwala też otwartym sercem przyjąć Twoją odpowiedź: PÓJDŹ ZA MNĄ!

W pójściu za Tobą młodość objawia całe bogactwo swych możliwości i osiąga swą pełnię, TY JESTEŚ DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM!

W pójściu za Tobą młodzi ludzie odkrywają sens życia jako daru z siebie oraz doświadczają piękna i prawdy wzrastania w miłości.

TY JESTEŚ DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM!


 

ŚRODA V TYDZIEŃ POSTU LITURGIA
KS data 31.03.2009, o 18:35 (UTC)
 Środa 1 IV 2009
Dn 3,14-20.91-92.95; Ps: Dn 3,52-56; J 3,16; J 8,31-42

Dn 3,14-20.91-92.95
Król Nabuchodonozor powiedział: Czy jest prawdą, Szadraku, Meszaku i Abed-Nego, że nie czcicie mojego boga ani nie oddajecie pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłem? Czy teraz jesteście gotowi - w chwili gdy usłyszycie dźwięk rogu, fletu, lutni, harfy, psalterium, dud i wszelkiego rodzaju instrumentów muzycznych - upaść na twarz i oddać pokłon posągowi, który uczyniłem? Jeżeli zaś nie oddacie pokłonu, zostaniecie natychmiast wrzuceni do rozpalonego pieca. Który zaś bóg mógłby was wyrwać z moich rąk? Szadrak, Meszak i Abed-Nego odpowiedzieli, zwracając się do króla Nabuchodonozora: Nie musimy tobie, królu, odpowiadać w tej sprawie. Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, zechce nas wybawić z rozpalonego pieca, może nas wyratować z twej ręki, królu! Jeśli zaś nie, wiedz, królu, że nie będziemy czcić twego boga, ani oddawać pokłonu złotemu posągowi, który wzniosłeś. Na to wpadł Nabuchodonozor w gniew, a wyraz jego twarzy zmienił się w stosunku do Szadraka, Meszaka i Abed-Nega. Wydał rozkaz, by rozpalono piec siedem razy bardziej, niż było trzeba. Mężom zaś najsilniejszym spośród swego wojska polecił związać Szadraka, Meszaka i Abed-Nega i wrzucić ich do rozpalonego pieca. Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie i powstał spiesznie. Zwrócił się do swych doradców, mówiąc: Czy nie wrzuciliśmy trzech związanych mężów do ognia? Oni zaś odpowiedzieli królowi: Rzeczywiście, królu. On zaś w odpowiedzi rzekł: lecz widzę czterech mężów rozwiązanych, przechadzających się pośród ognia i nie dzieje się im nic złego; wygląd czwartego przypomina anioła. Nabuchodonozor powiedział na to: Niech będzie błogosławiony Bóg Szadraka, Meszaka i Abed-Nega, który posłał swego anioła, by uratował swoje sługi. W Nim pokładali swą ufność i przekroczyli nakaz królewski, oddając swe ciała, aby nie oddawać czci ani pokłonu innemu bogu poza Nim.

Dn 3,52-56
REFREN: Chwalebny jesteś, wiekuisty Boże

Błogosławiony jesteś, Panie, Boże naszych ojców,
pełen chwały i wywyższony na wieki.
Błogosławione niech będzie Twoje imię
pełne chwały i świętości,
chwalebne i wywyższone na wieki.

Błogosławiony jesteś w przybytku świętej Twojej chwały,
bardzo chwalebny i sławny na wieki.
Błogosławiony jesteś na tronie Twego królestwa,
bardzo chwalebny i sławny na wieki.

Błogosławiony jesteś Ty, co spoglądasz w otchłanie,
co na Cherubach zasiadasz,
pełen chwały i wywyższony na wieki.
Błogosławiony jesteś na sklepieniu nieba,
pełen chwały i sławny na wieki.

J 3,16
Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego; każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne.

J 8,31-42
Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Odpowiedzieli Mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: Wolni będziecie? Odpowiedział im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie przyjmujecie mojej nauki. Głoszę to, co widziałem u mego Ojca, wy czynicie to, coście słyszeli od waszego ojca. W odpowiedzi rzekli do Niego: Ojcem naszym jest Abraham. Rzekł do nich Jezus: Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to byście pełnili czyny Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy pełnicie czyny ojca waszego. Rzekli do Niego: Myśmy się nie urodzili z nierządu, jednego mamy Ojca - Boga. Rzekł do nich Jezus: Gdyby Bóg był waszym ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem od siebie, lecz On Mnie posłał.

Ť poprzedni artykuł następny artykuł ť
 

ŚRODA V TYDZIEŃ POSTU -
KS data 31.03.2009, o 18:30 (UTC)
 Środa piątego tygodnia Wielkiego Postu

„Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. (J 8,31b)

To prawda, że On pozwala nam wiele razy doświadczyć tego, że znajdujemy się jakby u kresu możliwości. To wszystko dzieje się dlatego, aby wewnętrzne cnoty nabrały w boju większego znaczenia. On pozwala nawet na to, by „szpiedzy”, którymi są grzechy lekkie i niedoskonałości biegały tu i tam po Jego królestwie. To jednak prowadzi nas do poznania prawdy, że bez Niego stalibyśmy się łupem naszych nieprzyjaciół.

Upokorzmy się głęboko i wyznajmy, że gdyby Bóg nie był naszym pancerzem i tarczą, to niechybnie zostalibyśmy przeszyci strzałami rozmaitych grzechów. To jest jeszcze jeden motyw, racja, dla której winniśmy poprzez nasze praktyki trwać mocno przy Bogu. Wytrwałość w praktykach duchownych winna być naszą ciągłą troską. (Ep. I, s. 918)

 

POLECANE
KL data 26.03.2009, o 19:19 (UTC)
 Różne oblicza strapienia duchowego
W czasie studiów, tuż przed sesją, miałem kilkutygodniowy epizod samotnego mieszkania w gajówce. Mój ówczesny tryb życia można uznać za daleką analogię sposobu funkcjonowania ojców pustyni, choć w bardzo okrojonym czasowo wymiarze i bez konieczności wyplatania koszów, aby się utrzymać. Nie była to jednak tylko romantyczna sielanka, bo czas ten dał mi również okazję do zmierzenia się z chorobą pustelników, jaką stanowiło duchowe zniechęcenie.
Między acedią a strapieniem duchowym
Mistrzowie życia duchowego wszystkich epok dobrze znali ten problem, choć w różny sposób go nazywali i interpretowali. Dla Ewagriusza Pontyjskiego i innych ojców pustyni była to acedia. Z kolei św. Franciszek „braćmi muchami” nazywał tych, którzy, mimo że wstąpili do jego zakonu, chcieli być „bezczynni w służbie Bożej”. Wreszcie św. Ignacy Loyola w swoich regułach rozeznawania duchów mówi o strapieniu duchowym, określając je jako „ciemność w duszy, zakłócenie w niej, poruszenie do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu różnych miotań i pokus, skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości. Dusza stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana”. Stan ten przeciwstawia pocieszeniu duchowemu, będącemu wszelkim pomnożeniem „nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra”.

Któż z nas nie zna obydwu tych stanów? Wystarczy wspomnieć te momenty z naszego życia, kiedy z entuzjazmem i nadzieją rzucaliśmy się ku jakiejś nowej działalności i każdy podejmowany wysiłek przynosił szybką gratyfikację w postaci poczucia satysfakcji z dobrze wykonanego zadania. Znamy też i odwrotne stany, kiedy każda kolejna godzina dłużyła się nam niemiłosiernie i nieustannie wynajdowaliśmy sobie coraz to nowe pozorne działania, których jedynym celem było zająć nas na chwilę i odciągnąć od właściwej pracy. Chyba najlepiej takie zachowanie opisuje wspomniany już Ewagriusz z Pontu: „Demon acedii, nazywany także demonem południa jest najuciążliwszy spośród wszystkich demonów. Nachodzi mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce zdaje się poruszać zbyt wolno lub wręcz nie poruszać wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Następnie przymusza mnicha, aby ciągle wyglądał przez okno i wybiegał z celi, by wpatrywać się w słońce, jak daleko jeszcze do godziny dziewiątej; albo by oglądał się tu i ówdzie, czy któryś z braci nie [nadchodzi]. Wzbiera w nim jeszcze nienawiść do miejsca, [w którym mieszka], do takiego życia i do ręcznej pracy. I [podsuwa myśl], że zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył. [...] Sprawia, że opanowuje go tęsknota za innymi miejscami, w których łatwiej znaleźć to, co konieczne [do życia], i rzemiosło, które wymaga mniej wysiłku, a przynosi więcej korzyści. I dodaje, że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem – mówi – można wielbić Boga”.

Miłe złego początki
Również i ja w nowym miejscu zamieszkania pełen byłem entuzjazmu. Dla typowego mieszczucha, jakim byłem, domek w lesie, z dala od szosy, wydawał się rajem, ale pierwsza lekcja pokory przyszła bardzo szybko. Był środek zimy. W gajówce nie było zbytnich wygód i aby utrzymać jako taką temperaturę, trzeba było palić w kaflowym piecu. Któregoś dnia rano obudził mnie chłód. Zamiast jednak przyjąć z pokorą ten niepokojący znak i od razu zareagować, postanowiłem jeszcze trochę pospać, głębiej opatulając się kołdrą. Błąd był ewidentny, bo z każdą chwilą było coraz zimniej i kiedy później, cały dygocąc, popędziłem do drewutni, aby narąbać drewna, okazało się, że zamarznięte kloce nie poddają się łatwo uderzeniom siekiery. Potem pojawił się kłopot z rozpałką, bo w wystygłym piecu zmrożone szczapy nieprędko chciały się rozpalić, a kiedy w końcu się to udało, trzeba było czekać, aby piec się rozgrzał i zaczął oddawać ciepło wychłodzonemu pomieszczeniu. Ta przygoda nauczyła mnie, że dla mojej nowej formy życia wewnętrzna dyscyplina jest podstawą.

To trywialne doświadczenie można z powodzeniem odnieść także do bardziej poważnych elementów naszego funkcjonowania, a zwłaszcza do życia duchowego. Nieraz z powodu różnych zaniedbań sami wpędzamy się w trud i zniechęcenie. Zaczyna się niewinnie, od rezygnacji z wierności naszemu życiu modlitewnemu. Tłumaczymy się brakiem czasu, zmęczeniem, zbytnim zapracowaniem. Kiedy jednak pozwalamy na przedłużenie się tego stanu, niepostrzeżenie tracimy wewnętrzny dynamizm, a na koniec wpadamy w chroniczne niezadowolenie z siebie i zniechęcenie. Jest to tym bardziej dotkliwe, że naprawienie szkody zwykle wymaga o wiele więcej pracy i zaangażowania, niż gdybyśmy pewne zadania ascetyczne wykonali we właściwym czasie. Łatwiej bowiem dorzucić do pieca parę drew, niż rozpalać od nowa wystygłe palenisko.

Zaniedbanie to najbardziej typowa przyczyna stanu strapienia, najbliższa acedii. Święty Ignacy Loyola mówi: „ponieważ jesteśmy oziębli, leniwi lub niedbali w naszych ćwiczeniach duchowych; i tak z powodu naszych win oddala się od nas pocieszenie duchowe”.

Wówczas najlepszym sposobem walki z takim stanem jest wewnętrzna mobilizacja. „Jest rzeczą wielce pomocną – pisze św. Ignacy – usilnie zmieniać samego siebie [nastawiając się] przeciw temu strapieniu, np. więcej oddając się modlitwie, rozmyślaniu, rzetelniejszemu badaniu [sumienia] i do pewnego stopnia pomnażać nasze praktyki pokutne”. To zresztą charakterystyczna dla duchowości ignacjańskiej zachęta, zwana zasadą „agere contra” (działać przeciw). Mówi ona o tym, że jeśli człowiek spostrzega w sobie tendencję do jakiejś przesadnej postawy powinien wybierać coś przeciwnego. Przykładowo: jeśli ktoś odczuwa znudzenie modlitwą i najchętniej by z niej zrezygnował, powinien skłonić się do modlitwy przedłużonej, bo wtedy to on panuje nad sobą, a nie jego wygodnicka natura.

Święty Jan od Krzyża lenistwo duchowe zalicza do najczęstszych błędów początkujących na drodze duchowego rozwoju: ich „lenistwo sprawia, że lekceważą drogę doskonałości, polegającą na zaparciu się swej woli i swego upodobania z miłości ku Bogu i przedkładają nad nią własne upodobanie i własną wolę. Tym sposobem szukają raczej siebie niż Boga. […] Stąd też często sądzą błędnie, że to, co nie odpowiada ich upodobaniom i woli, nie jest wolą Bożą, a to, co je zadowala, zadowala również i Boga. Mierzą więc Boga swoją miarą, a nie siebie Bożą. […] Szukając jedynie zadowolenia w smakach duchowych, są tym samym słabe i niezdolne do wysiłku i uznojenia nad zdobywaniem doskonałości”.

Strapienie jako próba wiary
Na duchowym lenistwie nie kończy się jednak problem strapienia, bowiem istnieją i takie zniechęcenia, w których trudno byłoby doszukiwać się własnej winy. Patrząc z zewnątrz, wydaje się, że w naszym życiu nie ma folgowania sobie, osuwania się w bierność czy unikania wysiłku, jednak mimo to stopniowo lub nagle zaczynamy zatracać smak codziennych zajęć i przestają nas one cieszyć. To, co do tej pory wydawało się nam fascynujące, zaczyna być nużące i bez wyrazu, a czynności wykonywane dotąd z przyjemnością, nagle przestają cieszyć i zaczyna iść jak po grudzie.

Ten rodzaj zniechęcenia stosunkowo szybko dotknął także mojej pustelni. Codzienne pisanie prac semestralnych i studiowanie szybko wyczerpywały moje siły, a samotność i cisza nie stwarzały okazji do jakiejkolwiek ucieczki od tego znoju. Raz w desperacji wybrałem się na spacer, ale wróciłem z niego jeszcze bardziej skonfundowany, bo podświadomie czułem, że moja wyprawa wcale nie była zasłużonym relaksem po ciężkiej pracy, ale ucieczką od trudu dalszej lektury. Z czasem jednak nauczyłem się wytrwałości i nie zwracałem uwagi na mój wewnętrzny stan. Podjęta walka o wypełnianie obowiązków pomimo nie najlepszego samopoczucia stanowiła niezwykłe remedium na zniechęcenie, choć nie od razu przynosiła radość i pocieszenie.

Tego typu przeżycia nie są wcale rzadkie i można rozpatrywać je na płaszczyźnie czysto psychologicznej: po prostu każda monotonna praca może doprowadzić do chwilowego znużenia czy wyczerpania. W perspektywie duchowej ten stan znajduje jednak bardziej pogłębioną analizę. Święty Ignacy pisze, że poprzez takie strapienia „Bóg chce nas wypróbować, na ile nas stać i na ile postąpimy w Jego służbie i chwale bez takiego [odczuwanego] wsparcia pocieszeń i wielkich łask”. Doświadczenie to jest dobrze znane ludziom, dla których zwrot ku wierze łączył się z przeżyciem wielkiej radości i duchowego entuzjazmu. Takim osobom nieraz wydaje się, że nagły przypływ ich religijnego zaangażowania jest ich własną zasługą. Nie mają jeszcze świadomości, że wszystko jest łaską i łatwo jest człowiekowi modlić się i wykonywać różne praktyki religijne, kiedy sprawiają mu one przyjemność, a trudniej pozostać im wiernym, kiedy nie znajduje się w nich żadnego smaku, poza poczuciem obowiązku. Właśnie takie zniechęcenie ma oczyścić człowieka z przywiązania do różnego rodzaju wewnętrznych pociech. Weryfikuje się tu bowiem to, czy człowiek szuka Boga dla różnych duchowych doznań, czy dla Niego samego. Święty Ignacy Loyola pisze, że przez takie strapienie: „[Bóg nam chce dać] prawdziwe poznanie i uświadomienie sobie [...], że nie w naszej mocy jest zdobyć i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy też inne jakie pocieszenie duchowe, lecz że to wszystko jest darem i łaską Boga, Pana naszego, i żebyśmy nie panoszyli się w cudzym gnieździe, podnosząc się rozumem do jakiejś pychy czy próżnej chwały i przypisując sobie pobożność lub inne jakieś skutki pocieszenia”.

Strapienie jako noc ciemna
Jest i trzeci rodzaj strapienia, który św. Jan od Krzyża nazywa nocą ciemną, ale stanowi ono już domenę życia mistycznego: w przypadku niektórych osób „Pan Bóg pragnąc wyzuć ich ze starego człowieka, a przyoblec w nowego [...], oczyszcza ich władze, odczucia i zmysły, zarówno duchowe, jak i zmysłowe, zewnętrzne i wewnętrzne. Pozostawia umysł w ciemności, wolę w oschłości, pamięć w próżni, a odczucia duszy w największym utrapieniu, goryczy i przykrości. Pozbawia je odczucia i smaku, jaki przedtem miały z dóbr duchowych. To ogołocenie bowiem jest jednym z zasadniczych warunków, jakie są potrzebne dla ducha, dla wprowadzenia doń i złączenia z nim duchowej formy ducha, która jest zjednoczeniem w miłości. Dzieła tego dokonuje Pan w duszy za pośrednictwem czystej i ciemnej kontemplacji”.

Wielu świętych przeżywało tego typu duchowe noce, a niedawno dotarło do nas przejmujące świadectwo Matki Teresy z Kalkuty. W 1961 roku pisała ona do ojca Neunera, jezuity, który był jej kierownikiem duchowym: „Ojcze – od roku 49 albo 50 to straszliwe poczucie pustki – ta niewyobrażalna ciemność − ta samotność – ta nieustanna tęsknota za Bogiem – która przyprawia mnie o ból w głębi serca. – Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę – ani umysłem, ani rozumem. – Miejsce Boga w mojej duszy jest puste. – Nie ma we mnie Boga. – Kiedy ból tęsknoty jest tak wielki – po prostu tęsknię i tęsknię za Bogiem – i wtedy jest tak, że czuję – On mnie nie chce – nie ma Go tu. [...] Bóg mnie nie chce. – Czasem – słyszę po prostu, jak moje serce krzyczy. – ŤMój Bożeť, i nic więcej się nie dzieje. – To tortury i cierpienie, których nie potrafię wytłumaczyć”.

Arcybiskup Périer, któremu również znany był stan Matki Teresy, pisał do niej: „Co do odczucia osamotnienia, opuszczenia, bycia niechcianą, ciemności w duszy, jest to stan dobrze znany autorom duchowym i przewodnikom sumień. Jest on zamierzony przez Boga w tym celu, by przywiązać nas do Niego samego, jest to antidotum na nasze dzieła zewnętrzne, a także, podobnie jak wszelka pokusa, sposób na to, byśmy trwali w pokorze pośród oklasków, rozgłosu, pochwał, wyrazów uznania itd. i powodzenia”. Słowa te nie przynosiły jednak ukojenia Matce Teresie. Pisała: „Tylko ta ślepa wiara pomaga mi przetrwać, bo w rzeczywistości wszystko jest dla mnie ciemnością. Najważniejsze jest, aby naszemu Panu przypadła cała radość – ja naprawdę się nie liczę”. Wytrwanie pośród ciemności w końcu zaczęło przynosić owoce. „Drogi Ojcze! − pisała do ojca Neunera − Nie potrafię wyrazić słowami – wdzięczności, jaką winna jestem Ojcu za Ojca życzliwość dla mnie. – Po raz pierwszy w ciągu 11 lat – zaczęłam kochać tę ciemność – bo teraz wierzę, że jest ona częścią, bardzo, bardzo małą cząstką ciemności i bólu Jezusa na ziemi. [...] Dzisiaj naprawdę poczułam głęboką radość – że Jezus nie może już przeżywać agonii – ale chce przeżywać ją we mnie. – Poddaję się Mu bardziej niż kiedykolwiek. – Tak bardziej niż kiedykolwiek będę do Jego dyspozycji”.

Cezary Sękalski
„Głos Ojca Pio (nr 56/2009)

 

CIĄG DALSZY WARTO POCZYTAC CZ,III
KD data 26.03.2009, o 19:17 (UTC)
 To paradoks, że rozumiemy konieczność serwisowania samochodu (okresowej wymiany oleju, filtrów świec itp. oraz dokonywania bieżących regulacji np. dopompowywania powietrza w oponach), a nie doceniamy okresowego „serwisowania” samych siebie. Jest oczywiste, że bez tego nie będziemy w pełni efektywni w tym, co robimy.

Wypoczynek jest jednym z ważnych wymiarów naszego życia. Jest potrzebny do zachowania zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, co warunkuje z kolei jakąkolwiek owocną aktywność, nie tylko „zewnętrzną”, w świecie (taką jak np. praca), ale również duchową. Zdrowie fizyczne i psychiczne jest jak powietrze w oponach samochodu – bez niego daleko nie zajedziemy. Często tego nie rozumiemy, traktując wypoczynek jako „luksus” lub synonim lenistwa, które przecież jest grzechem!

Owocny wypoczynek grzechem nie jest – wręcz przeciwnie – stanowi nasz obowiązek! Grzechem natomiast może się stać brak wypoczynku, który prowadzi do zniszczenia lub zaniedbania samych siebie, co może uniemożliwić nam efektywne robienie tego, czego Bóg od nas oczekuje.

Skoro już wiemy, że wypoczywać trzeba, zastanówmy się, jak to robić. I tutaj paradoksalnie odpowiedzi udzielić się nie da, bo każdy z nas ma w tym zakresie inne potrzeby. Można jednak sformułować kilka zasad, których dotrzymanie stworzy warunki do dobrego wypoczynku.

1. Zarezerwuj sobie weekend na spokojne zaplanowanie wakacji.
2. Zastanów się, jaka forma wypoczynku jest dla ciebie odpowiednia ze względu na wiek, zdrowie, temperament, stan cywilny, ilość czasu, który na odpoczynek możesz przeznaczyć. Potraktuj jednak wypoczynek poważnie, jako sprawę istotną, a nie ostatnią na długiej liście.
3. Zaplanuj z możliwie dużym wyprzedzeniem (np. półrocznym) konkretny termin wakacji (ja na przykład na wypoczynek wakacyjny przeznaczam już od wielu lat pierwsze trzy tygodnie lipca). Jeśli to zrobisz, łatwiej ci będzie przesuwać inne sprawy na pozostałe okresy (w pracy nikt ci nie zarzuci wymigiwania się od obowiązków, jeśli letni urlop zaplanujesz jeszcze w zimie, a dodatkową korzyścią może być niższa cena wakacyjnego wyjazdu).
4. Broń zarezerwowanego terminu jak niepodległości – znajdzie się wiele osób, dla których twój wypoczynek nie będzie sprawą dostatecznie ważną, żeby ją poważnie brać pod uwagę.
5. Zaplanuj, jak spędzisz ten czas. Będzie go łatwiej obronić, jeśli już umówiłeś się z bliskimi lub ze znajomymi na wspólny wyjazd albo wykupiłeś wycieczkę. Planowanie oczywiście nie musi oznaczać zrobienia dokładnych rezerwacji na każdy dzień – plan wycieczki trampingowej lub wyjazdu pod namioty w dowolnym kierunku, bez określania konkretnych miejsc postoju mogą być równie dobre. Pamiętaj, że planowanie to nie zgadywanie przyszłości, tylko stawianie sobie celów i zadań.
6. Od czasu do czasu wyobraź sobie, jak będzie fajnie – to również pozwoli ci łatwiej dotrwać do terminu wakacji i nie poddać się w walce.
7. Koniecznie wyjedź! Jeśli zostaniesz w domu, nie odpoczniesz dobrze, bo różne bieżące sprawy będą cię dopadać także w czasie urlopu i nawet, jeśli ich nie będziesz „załatwiać”, nie odpoczniesz psychicznie (są wyjątki od tej reguły, ale rzadkie). Wyjazd nie musi oznaczać dużych kosztów – czasem wystarczy pojechać do rodziny lub znajomych, którzy mieszkają w pobliskiej miejscowości.
8. Jeśli już wyjechałeś – baw się dobrze i szukaj równowagi!
Tak jak kluczem do równowagi w trójwymiarowym, fizycznym świecie jest dobre wyczucie „pionu”, tak w życiu owym wyróżnionym wymiarem, swoistym życiowym „pionem” jest nasza relacja z Bogiem. Sprawdziłem to, kilka razy się przewracając. Niektórzy wypoczywają tak, jakby wakacje były również „wakacjami od Pana Boga” (a przynajmniej od praktyk religijnych i Bożych przykazań). Uważam, że do dobrego wypoczynku i dobrej zabawy można zaprosić również Pana Boga.

Ryszard Kołodziej
„Głos Ojca Pio” (nr 46/2007)




--------------------------------------------------------------------------------

Ryszard Kołodziej – z wykształcenia fizyk i ekspert z zakresu zarządzania. Doradca gospodarczy i trener. Specjalizuje się w doradztwie i szkoleniach z zarządzania projektami. Prowadzi również szkolenia z zarządzania czasem.

 

CIĄG DALSZY WARTO POCZYTAĆ
MATI data 26.03.2009, o 19:15 (UTC)
 Dzisiejsza pop-kultura rozwija się w cywilizacji nazywanej przez niektórych filozofów „cywilizacją guzika”. Wszystko jest poddane naszej woli, każda maszyna ma ten jeden ważny wyłącznik albo sterowana jest za pomocą pilota, który obsługujemy, który stanowi o naszej władzy. Guziko-władcy! Naciskamy guzik i maszyny od razu realizują naszą wolę.

Masz ci los! Nie tak dawno Mika Brzezinski, prezenterka jednego z dzienników ważnej stacji amerykańskiej telewizji odmówiła podania jako informacji dnia, że Paris Hilton wychodzi z więzienia. Zrobił się z tego prawdziwy news i szereg ważnych dzienników podało go w serwisie dnia.Rozumiem prezenterkę, dla której kolejny etap przygód łóżkowo-rozrywkowo-jakichśtam jeszcze nie jest faktem do odtrąbienia po całej kuli ziemskiej. Z drugiej jednak strony wspomniana aktorka oraz inne piosenkarki czy sportowcy tworzą współczesny olimp. Gwiazdy, gwiazdeczki, kometki i meteoryty show-biznesowe kreują dzięki massmediom mitologię współczesnego świata, stają się wzorami do nieraz zupełnie bezkrytycznego naśladowania, miarą szczęścia i sukcesu życiowego.

Bardzo często wobec zalewu tego typu zainteresowań i informacji chrześcijanin czuje dziś bezradność. Jak ma się przebić z prawdą Ewangelii? Może jest ona niemedialna? I często taka konfrontacja powoduje albo całkowitą bierność połączoną z ukrywaniem swych religijnych poglądów, albo prowadzi do mentalności gettowej – obwarowania w tym, co wydaje się jedynie chrześcijańskie, katolickie, kościelne. Często ta druga postawa łączy się z szukaniem wrogów ukrytych we własnych szeregach. Chrześcijanin staje się zmęczonym rycerzem, a przecież nie tylko miecz i tarczę ma dzierżyć. Pilota od różnych urządzeń też.

Guzik i jego królestwo
Dzisiejsza pop-kultura rozwija się w cywilizacji nazywanej przez niektórych filozofów „cywilizacją guzika”. Wszystko jest poddane naszej woli, każda maszyna ma ten jeden ważny wyłącznik albo sterowana jest za pomocą pilota, który obsługujemy, który stanowi o naszej władzy. Guziko-władcy! Naciskamy guzik i maszyny od razu realizują naszą wolę. I tak do czasu od naciśnięcia przycisku do realizacji zamówienia ogranicza się nasza cierpliwość. Powoduje to, że wszystko, co spotyka człowieka w życiu, musi być po pierwsze użyteczne, a po drugie skuteczne. To oczekiwanie chętnie przerzucamy na kontakty z innymi ludźmi.

Zapewne niejednokrotnie zauważyliśmy, że podczas rozmowy z przypadkowo spotkanym znajomym zaczynamy się denerwować, pozostając zbyt długo w roli słuchacza. Rozmowa ma być skuteczna – informacje, parę pozdrowień, miłych słówek i dalej. Guziko-władca jest nastawiony na możliwość wyłączenia urządzenia, które nie jest potrzebne w danym momencie. A człowieka się nie da, ot tak, wyłączyć. Dobrze, gdy pokornie słucha on komunikatu guziko-władcy, gorzej, jeśli sam ośmiela się mówić i oczekuje wysłuchania.

Nieumiejętność słuchania guziko-władcy to jego znaczące kalectwo. Prowadzi ono do utraty zdolności porozumiewania się z innymi ludźmi oraz – nierzadko – trudności także w życiu religijnym, np. na modlitwie czy podczas spowiedzi. Boga także nie można dowolnie włączyć i wyłączyć. On, mówiąc poprzez sumienie i słowo, choćby to głoszone w trakcie niedzielnych liturgii, nie tylko nakazuje właściwe postępowanie, ale jeszcze domaga się, aby słuchać rzeczy niemiłych. A my, guziko-władcy, nawet jeślibyśmy chcieli Go posłuchać, często nie wiemy, jak to zrobić.

Coraz częściej nasza podstawowa codzienna komunikacja sprowadza się do SMS-ów i rozmów przez komórkę. Dają one pozór bliskości (bo mogę, przebywając w domu, rozmawiać z osobami, które znajdują się w każdym niemal miejscu kuli ziemskiej), ale takie porozumiewanie się z reguły jest powierzchowne, bo przecież też guziko-władne. W konsekwencji człowiek napotyka coraz większe trudności w mówieniu o problemach ważnych i w rzeczywiście głębokim kontakcie z rozmówcą.

Szybkość i powierzchowność komunikacji oraz porównywanie spotykanych ludzi do reprezentantów show-biznesowego olimpu sprawia, że zaczynamy „ślizgać się” po rozmowach, a ostatecznie i po ludziach. Zauważamy, jak nasz rozmówca jest ubrany, jakich używa perfum, ale często nie potrafimy powiedzieć, co właśnie przeżywa i z jakimi zmaga się problemami, ani też jak możemy się z nim spotkać. Nie wiemy o nim nic. Człowiek bywa wtedy traktowany jak telewizor albo komputer: pozostajemy przy nim, jeśli proponuje ciekawe komunikaty, ale gdy tylko przestają być one interesujące, korzystamy z guzika, zmieniamy program albo kanał, przechodzimy na kolejną stronę www czy też najzwyczajniej przestajemy korzystać z komunikatora. Przykro – jeśli dotyczy to znajomego spotykanego podczas spacerów z psem, dramatycznie – jeśli zawieszamy dialog z najbliższymi osobami, przeraźliwie – gdy traktujemy Boga jako nudziarza.

W poszukiwaniu bliskości
Guzikowa władza nie eliminuje wszakże tęsknoty za bliskością drugiego człowieka. Pojęcie o niej kształtują wszakże życio-mity gwiazdek show-biznesu. Jest odlotowo, fajnie, jest chemia, magia, klimat, czyli jest miła chwila, bliskość ciał i psychiczne odprężenie, mierzone stwierdzeniem: „Z nim/nią to się dobrze czuję”. A potem wielka rozpacz, bo chwila minęła i przypłynęła rzeka codziennych trudnych spraw. I nie ma klimatu ani odlotu.

Jednak to nie tylko inni mają być „odlotowi” dla mnie, również oni stawiają mi podobne wymagania. Konieczność bycia stale atrakcyjnym w kontaktach z innymi zmusza do nieustannego sprawdzania się, ciągłego porównywania się z nimi. Muszę się rozwijać jak inni, ba, nawet bardziej i intensywniej. W ten sposób zaczyna dominować model „człowieka kuli”, który winien się rozwijać we wszystkich kierunkach. Uwidacznia się to już w kształceniu dzieci: mają one biegle mówić po angielsku i francusku, jeździć konno, pojąć sztukę fechtunku, tańczyć, znać biologię i świat teatru... Kultura bardzo często stawia dzisiaj człowieka w centrum. To on ma być tym, który o wszystkim decyduje. I bardzo często w takiej pozycji ustawia się też wobec Pana Boga, który ma tylko pomóc w odniesieniu sukcesu. Relacja z Nim ma stanowić zaledwie jedną z osi rozwoju, i to tylko wspomagającą.

Rozwijający się człowiek, prawdziwy guziko-władca, choć wyposażony w różne instrumenty elektronicznego kontaktu, w znajomość języków obcych, możliwość przemieszczania się po całym świecie, przymioty niezbędne do bycia królem towarzystwa, bardzo często czuje się samotny i wyobcowany. Coraz częściej słyszymy o tragicznych wypadkach w gimnazjach, gdzie obok sprawców dojmującego zła byli także niemi świadkowie, całkowicie bierni, jakby osoba cierpiąca była dla nich zupełnie obojętna. A zatem mamy samotność ofiary i obcość ludzi, którzy są świadkami wydarzającego się zła. Tu nie wystarczy przyciśnięcie guzika odpowiedniej maszyny, urządzenia. Odpowiedni przycisk trzeba znaleźć we własnym wnętrzu. Sytuacje takie wskazują na pogłębiające się doświadczenie osamotnienia człowieka wobec zła, które czyha w różnych przestrzeniach życia społecznego i osobistego.

Idące w parze poczucie osamotnienia i wyobcowania często prowadzą do zamknięcia się człowieka w sobie, ale mogą być również powodem do poszukiwania drogi ku światłu i odkrywania prawdy, że człowiek nie jest sam. Samotność staje się wówczas wyzwaniem do odkrywania wyzwalającej religijnej relacji do Boga.

Wysiłek wiary
Chrześcijaństwo także chce, aby człowiek odniósł sukces, jednak proponowana przezeń miara sukcesu jest zupełnie inna, zakłada ono bowiem model stożka: owszem, rozwijaj się, ale w taki sposób, abyś coraz bardziej zbliżał się do centralnej osi, którą jest relacja z Chrystusem, a nie od niej uciekał w pragnienie samospełnienia. Bywa jednak tak, że od Chrystusa oczekuje się jedynie komfortu psycho-duchowego: Ewangelia ma potwierdzać wartość człowieka, jego znaczenie w oczach Bożych. Przy tym nie chce on słyszeć o wymaganiach, nie potrzebuje pouczeń, a jedynie żąda pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów. Bóg kocha człowieka, ale także pokazuje prawdę o życiu. Wskazuje drogę do przełamania obcości i samotności, ale ma to być wysiłek dążenia po szlaku przez Niego wskazanym, a nie naciśnięcie jednego z dostępnych guzików.

Niektórzy ludzie chcą bowiem przyjmować wymagania chrześcijaństwa, tak jak się bierze samochód w leasing: „Dobrze, proszę ojca, spróbuję, może będzie mi to odpowiadać”. Ja mówię na to: Powoli! Ewangelia to nie samochód. Nie można wziąć jej w leasing i za pół roku czy dwa lata odstawić, bo nie pasuje, i rozpatrzyć inną możliwość. Trzeba wybrać i zdecydować się na bycie z Chrystusem!

Bywa też tak, że od religii oczekuje się efektu terapeutycznego: „Ale świetna spowiedź, czuję się o wiele lepiej”. Nie można jednak doświadczenia religijnego mierzyć jedynie skalą własnych uczuć, bo dobre samopoczucie może być uwarunkowane przez wiele różnorodnych czynników – wypicie wspaniałej kawy albo wysokie ciśnienie baryczne – i niekoniecznie mieć jakikolwiek związek z rzeczywistym doświadczeniem bliskości Boga.

W doświadczeniu religijnym potrzeba wiary, potrzeba prośby o przymnożenie wiary, aby nie pozostać wyłącznie na poziomie sentymentalizmu, co niestety bardzo często się zdarza: „Proszę ojca, nie czuję, że Bóg tu jest, więc pójdę poza kościół, na górkę, tam czuję Boga”. A jeśli będzie padać i tam też nie poczuje się Jego obecności, to gdzie należy pójść? Tu pojawia się kolejny wymiar dzisiejszej kultury – wszechdominacja subiektywnego poczucia.

A przecież Chrystus, kiedy wisiał na krzyżu, nie miał dobrych uczuć, a właśnie wtedy był najściślej zjednoczony z Ojcem. Również Ojciec Pio, który przeżywał tyle cierpień, nie był bez przerwy radosny i pełen sympatycznych uczuć, ale codziennie podejmował wysiłek wiary. Nie można bowiem wiary utożsamiać jedynie z uczuciem ani z wrażeniem danym właśnie w tej chwili.

Samarytański model bliskości
W życiu duchowym bardzo rzadko się zdarza, że w jednym momencie, w jednej sekundzie można rozwiązać jakiś problem. Życie duchowe to pewne itinerarium, droga – pełna wysiłku i trudu. Ojciec Pio mówił, że ludzie w różnym tempie zbliżają się do Boga: jedni idą pieszo, inni jadą pociągiem. Ważne jest jednak, żeby wszyscy utrzymali właściwy kierunek. Owszem, w życiu duchowym istnieją również błyskawiczne, znaczące nawrócenia, ale później za tym doświadczeniem idzie zwyczajny, codzienny wysiłek, prosty jak różaniec odmawiany po długiej pracy, jak gest cierpliwości uczyniony wobec męża, żony czy dziecka.

W drodze przez codzienność, w pielgrzymce ku Bogu chrześcijanin nie jest i nie może być odizolowany od współczesnej kultury. Ma jednak dobrze rozpoznać w niej ślady Bożej obecności, a więc powinien być uważny i odważny. Nade wszystko jednak winien pielęgnować przyjaźnie i tworzyć wspólnoty. Potrzebny jest ten charyzmat spotkania, by móc się spotykać w grupie przyjaciół Boga, którzy w różnych zawirowaniach wypływających z naszej kultury wzajemnie się wspierają: modlitwą, obecnością, towarzyszeniem, dobrym słowem. Dobrze, jeśli uczą się wzajemnie odkrywać to, co wartościowe we współczesnej pop-kulturze.

Myślę, że ta atmosfera bliskości opierającej się na przyjaźni wzajemnej i przyjaźni z Bogiem przeżywanej na modlitwie, na słuchaniu słowa Bożego, na wspólnej celebracji sakramentów będzie przyciągać innych. Bo potrzeba dzisiaj, aby chrześcijanie przełamywali obcość i samotność, która wielu z nich dotyka.

Chrześcijaństwo bowiem pokazuje bliskość inaczej rozumianą. Ukazuje ją Chrystus w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: pobity przez zbójców, leżący przy drodze człowiek nie był ani fajny, ani miły, ani kontakt z nim nie budził wspaniałych uczuć, dlatego zarówno kapłan, jak i lewita go minęli. Jedynie Samarytanin dostrzegł w nim człowieka, dostrzegł w nim kogoś, kto potrzebuje pomocy. Na tym właśnie polega prawdziwe przeżywanie bliskości: odkrycie godności człowieczeństwa, odkrycie potrzeby relacji z kimś, kogo muszę spotkać, komu mam coś do ofiarowania.

Piotr Jordan Śliwiński OFMCap
„Głos Ojca Pio” (nr 47/2007)
 

<-Powrót

 1  2  3  4  5  6  7  8 ... 15Dalej -> 
 
 
   
Dzisiaj stronę odwiedziło już 6 odwiedzający (7 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja